Wszystko co dobre szybko się kończy. Niestety nasza wyprawa dobiegła końca. Na mapie podróży zostały już tylko dwa miejsca, Jezioro Tahoe i miasto Chicago.
Do pierwszego łatwo dostać się samochodem z San Francisco. Droga nie powinna zająć dłużej niż trzy godziny. Nad Jezioro warto się wybrać nie tylko dlatego, że jest to największe alpejskie jezioro położone w Ameryce Północnej na wysokości 1897 i głębokie na 501 metrów (co czyni je drugim najgłębszym jeziorem Stanów Zjednoczonych). Warto się tu wybrać przede wszystkim dla pięknej przyrody i nieskazitelnie czystej wody w jeziorze. Sama woda nie jest ciepła ani gorąca, ale jest za to bardzo krystaliczna i przejrzysta. Ciekawostką też jest to, że jezioro leży na granicy dwóch stanów – Nevady i Kalifornii, a na południu jeziora leżą dwa miasta, które płynnie się ze sobą łączą. Stateline i South Lake Tahoe, bo o nich mowa bardzo łatwo odróżnić. W pierwszym znajdziemy mnóstwo kasyn, które według prawa stanu Nevada są legalne. Gdy miniemy ostatnie z nich możemy mieć pewność, że znajdujemy się już w South Lake Tahoe leżącym w Kalifornii. Następnym razem będziemy musieli przyjechać tu zimą na narty, podobno ta pora roku jest najbardziej urocza w tym miejscu.
Przyznajemy się bez bicia. W Stanach Zjednoczonych byliśmy już kilkunastokrotnie, ale nigdy nie udało nam się dotrzeć do Chicago (drugie najludniejsze “polskie” miasto zaraz po Warszawie). Słyszeliśmy już tak wiele ciepłych i miłych słów, że tym razem nie mogliśmy przegapić tej szansy i z Reno przylecieliśmy tu z przesiadką w San Francisco. Jak się okazało na miejscu, Chicago przywitało nas nie tylko wspaniałą pogodą, serdecznymi ludźmi, przepysznym jedzeniem ale i ogromem atrakcji turystycznych. W mieście można spotkać wielu turystów, ale obcowanie wśród nich nie jest tak uciążliwe jak w innych “turystycznych” miastach. Darmowe zoo, bezpłatny internet bezprzewodowy w mieście oraz instrukcja obsługi w automatach, których można wypożyczyć rowery są z pewnością wabikiem dla naszych rodaków. Centrum miasta jest bardzo czyste i zadbane a ludzie uprzejmi. Chcąc odpocząć od miejskiego zgiełku wystarczy udać się na jedną z licznych publicznych plaż. Warto rozważyć przejażdżkę metrem, które jak na dawnych filmach jeździ nad ulicami Chicago wydając z siebie charakterystyczny dźwięk. Wielu z nieświadomych turystów udaje się na Willis Tower (kiedyś Sears Tower) aby podziwiać miasto “z góry”. My zdecydowanie odradzamy ten sposób i to nie tylko dlatego, że trzeba odczekać sporo czasu w kolejce ale również dlatego, że trzeba za tę przyjemność słono zapłacić. Jeśli macie parę wolnych dolarów, warto przeznaczyć je na drinka w The Signature Room at the 95th w Hacock Tower i rozkoszować się wspaniałym widokiem z 95 piętra w towarzystwie kilku, kilkunastu lub kilkudziesięciu procentów.
Chicago zostanie w naszej pamięci na długo. Jeśli będziecie mieli szansę tu przyjechać nie zastanawiajcie się zbyt długo, tutaj naprawdę warto przyjechać.

Cała nasza podróż to blisko 29,000 przelecianych i przejechanych ponad 5,500 kilometrów. Jak zawsze wracamy do domu z bagażem pełnym wrażeń i doświadczeń (i jak to zwykle bywa w USA, drugi bagaż leci pełen zakupów). Po raz kolejny otrzymaliśmy szansę przekonania się, że świat jest piękny i warty odkrywania.
Z tego miejsca chcielibyśmy podziękować naszej grupie, która dzielnie znosiła trudy wyjazdu (i nie chodzi tu tylko o trudy podróży, ale problemy z pewnymi “ruchami”). Mamy nadzieję, że zostaniecie z nami i już wkrótce udamy się w kolejną podróż. Byliście SUPER!

TABI